Jadwiga i Stanisław Kracikowie

Jadwiga: Miałam kilkanaście lat, gdy zaczęłam czytać w „Tygodniku Powszechnym” teksty Kisiela i pani Józefy Hennelowej. Gdy kończyłam pierwszy fakultet, historię (potem studiowałam jeszcze socjologię), poznałam ks. Adama Bonieckiego, który na przełomie lat 60. i 70. zapraszał studentów z duszpasterstwa akademickiego, jakie prowadził przy Kolegiacie św. Anny, na niedzielne posiadówy do siebie. Dyskutowaliśmy, czytaliśmy (np. pisma św. Tomasza z Akwinu, ale w ramach rozrywki intelektualnej także „Rekreacje Mikołajka”), jedliśmy chleb z żółtym serem.

Spotkania odbywały się w mieszkaniu państwa Turowiczów przy ulicy Lenartowicza, od których Adam wynajmował pokój. Pokój był zaraz na prawo od wejścia, po lewej była kuchnia – to był cały obszar zajmowany przez gości Adama.

Czytaj dalej »Jadwiga i Stanisław Kracikowie

Maciej Kozłowski

We wczesnych latach 60. żył jeszcze stangret mojego ojca, pan Malik. Panowie byli w tym samym wieku, przyjaźnili się. Posiadałem wówczas mały samochód i pan Malik zaproponował, żebyśmy pojeździli po najbliższej okolicy wokół Luborzycy, majątku mojej rodziny, który został nam odebrany w 1945 roku na mocy dekretu o reformie rolnej. Chciał mi pokazać parę miejsc. W trakcie przejażdżki opowiadał: a tu pana ojciec spadł z konia, tu się wydarzyło to, a tam co innego. Po czym pokazał drewnianą kaplicę w Wilkowie z komentarzem: „tu panienka z Goszyc brała ślub z takim jakimś z Krakowa”. Miał na myśli Jerzego Turowicza, który w drewnianej kaplicy pw. św. Otylii w Wilkowie, w listopadzie 1938 roku, wziął ślub z Anną Gąsiorowską, dziedziczką majątku w niedalekich Goszycach. Zdaniem pana Malika, panienka z Goszyc to była partia, więc jej ślub z Turowiczem, potomkiem mieszczańskiej rodziny z Krakowa, musiał uznać – przypuszczam, że podobnie jak wielu dookolnych ludzi – za mezalians.

Czytaj dalej »Maciej Kozłowski

Krzysztof Kozłowski

Jerzy Turowicz uważał, że istnieje coś takiego, jak autorytet i było to pojęcie dla niego ważne. W swoim piśmie drukował więc tylko tych autorów, których osobiście szanował. W pierwszych latach istnienia „Tygodnika Powszechnego” – ale też po wznowieniu w 1956 roku – autorem w nim pożądanym była profesura, nie tylko krakowska. (Razem z Jerzym odwiedzałem profesora Adama Krzyżanowskiego, który wydawał mi się strasznie wiekowy, bo opowiedział nam podczas jednego ze spotkań, że nie powołano go do wojska austriackiego, ponieważ był za stary…). Niektórych redaktorów nawet drażniła ta „profesorskość” pisma, uważaliśmy, że respekt Turowicza wobec uczonych jest jakby nieco za duży. Tym bardziej że z uczonymi, jako autorami, postępować trzeba było ostrożnie; gruntowne poprawki raczej nie wchodziły w grę, nawet jeżeli tekst ewidentnie tego wymagał.

Czytaj dalej »Krzysztof Kozłowski

Jerzy Kłoczowski

„Tygodnik Powszechny” był ważnym miejscem i środowiskiem od 1945 roku. Od początku byliśmy świadomi, że to jest coś zupełnie innego, niż formująca się w tym samym czasie, wokół tygodnika „Dziś i Jutro” Bolesława Piaseckiego, grupa katolików świeckich, z której później powstało Stowarzyszenie PAX. Przypominam o tym nie bez powodu, bo po wojnie – kiedy pomieszanie umysłów było spore, a obieg informacji ograniczony i cenzurowany – nie dla wszystkich te odmienności były widoczne. Dla nas, powstańców warszawskich, sytuacja była bardziej klarowana.

Czytaj dalej »Jerzy Kłoczowski

Uta Kalinowska

Dom na Lenartowicza to był dla mnie osobny świat – wyspa wolności w szarej, gomułkowskiej Polsce, której zresztą, właśnie za sprawą „oazy na Lenartowicza”, nie za dobrze dziś pamiętam. Może w kraju było siermiężnie, ale mnie zostało w pamięci co innego: pan Jerzy przy biurku, któremu pani Anna podaje po popołudniowej drzemce mocną kawę; „mała czarna” z weluru uszyta na mój pierwszy bal, zorganizowany na zamku w Pieskowej Skale przez Piwnicę pod Baranami, na który poszłam z panem Jerzym; słoiczek poziomek, który pani Anna przyniosła mi z listem do szpitala, gdy urodziłam córkę.

Czytaj dalej »Uta Kalinowska

Irena Jun

Mojemu mężowi najbardziej utkwiło w głowie jedno z naszych ostatnich spotkań z Jerzym Turowiczem. Był koniec lat 70., zobaczyliśmy się przypadkiem na Dworcu Centralnym w Warszawie po długim niewidzeniu się. Jerzy często bywał w stolicy, nigdy jednak nie miał czasu, by dotrzeć do nas na Prokuratorską na Ochocie. Był strasznie zajęty, bardziej poręcznie było mu nocować w mieszkaniu pani Anieli Urbanowiczowej przy Nowym Świecie. Nie zastanawiając się zbyt długo, zdecydowaliśmy się odprowadzić go do pociągu, a właściwie biec razem z Jerzym peronem. By pobyć z nim choć chwilę… I jakoś podczas tego biegu Jerzy powiedział: „Słuchajcie, Polacy będą mieli papieża”.

Czytaj dalej »Irena Jun

Józefa Hennelowa

Jest maj 1948 roku. Przychodzę na próbę – ma trwać trzy miesiące – do pracy w „Tygodniku Powszechnym” w charakterze adiustatorki i korektorki. Mam zastąpić Elwirę Szykowską – moją rówieśniczkę, podobnie jak ja pochodzącą z Wilna, wówczas już żonę Stanisława Stommy – która odchodzi na urlop macierzyński. Stach, który w okupowanym Wilnie uczył mnie niemieckiego, … Czytaj dalej »

Justyna Guze

Miałam osiem lat, może więcej, gdy mama, Joanna Guze, po raz pierwszy zabrała mnie do Krakowa. Wizyta wiązała się ze zorganizowaniem w krakowskim Muzeum Narodowym pierwszej po wojnie wystawy malarstwa Olgi Boznańskiej[1]. Mama pisała recenzje do różnych pism społeczno-kulturalnych i chciała obejrzeć prezentację, by móc o wystawie napisać. Podczas jednej z następnych wizyt w tym mieście zatrzymałyśmy się w Hotelu Francuskim, by dziecko PRL-u zobaczyło prawdziwy hotel, a innym znowu razem, mniej więcej rok później, mama zaprowadziła mnie do mieszkania Anny i Jerzego Turowiczów na Lenartowicza. To najdawniejsze moje wspomnienie związane z ich osobami.

Czytaj dalej »Justyna Guze

Ludmiła i Stanisław Grygielowie

Stanisław: Kontakt z „Tygodnikiem Powszechnym” nawiązałem dzięki poznaniu pani Zofii Starowieyskiej-Morstinowej. Jej właśnie pokazałem dwa teksty, w 1959 i 1960 roku, które później ukazały się w piśmie kierowanym przez Jerzego Turowicza. Jego samego poznałem jednak dopiero po przyjściu do miesięcznika „Znak”, gdzie moją szefową była Hanna Malewska. Malewska i Turowicz prowadzili dwa, niezależne od siebie, … Czytaj dalej »

Anna Grocholska

Moja rodzina najprawdopodobniej poznała Jerzego Turowicza przez siostry franciszkanki z Lasek. Tam musieliśmy się zobaczyć po raz pierwszy, może nawet tuż po wojnie. Bliżej poznałam Jerzego dopiero w 1957 roku, kiedy powstawał w Warszawie Klub Inteligencji Katolickiej, w którym bardzo chciałam założyć sekcję charytatywną. Proszę sobie wyobrazić, że nie pozwolono na to! Od pomagania miało … Czytaj dalej »