
JERZY TUROWICZ urodził się 10 grudnia 1912 r. w Krakowie jako syn Augusta Turowicza, sędziego, później radcy prawnego „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” i działacza Akcji Katolickiej, oraz Klotyldy z Turnauów; spośród sześciorga rodzeństwa dwóch braci zostało duchownymi: Andrzej, profesor matematyki, który wstąpił do klasztoru benedyktynów w Tyńcu, i Juliusz, teolog, wykładowca w krakowskim Seminarium Duchownym.
Jerzy Turowicz ukończył III Gimnazjum im. Króla Jana Sobieskiego w Krakowie; jeszcze jako uczeń debiutował w 1927 r. w piśmie Sodalicji Mariańskiej ,,Pod znakiem Maryi”. Entuzjasta lotnictwa, w 1930 r. rozpoczął studia na Wydziale Budowy Maszyn Politechniki Lwowskiej, przerwane w 1934 r. z powodów zdrowotnych. W latach 1934-1939 studiował na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego (historia, filozofia); studia zakończył po wojnie absolutorium z historii, lecz bez dyplomu. Podczas studiów we Lwowie i w Krakowie działał w Akademickiej Sodalicji Mariańskiej oraz w Stowarzyszeniu Katolickiej Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie”, reprezentującym „centrowy”, opozycyjny wobec nurtów nacjonalistycznych prąd katolicyzmu polskiego, inspirujący się m.in. filozofią Jacques’a Maritaina. Był redaktorem naczelnym „odrodzeniowego” biuletynu „Dyszel w głowie”, uczestniczył w Tygodniach Społecznych ,,Odrodzenia”. Z tych czasów datuje się m.in. jego znajomość z filozofem Stefanem Swieżawskim, a także ze Stanisławem Stommą i Antonim Gołubiewem, wówczas działaczami „Odrodzenia” wileńskiego. W 1936 r. Turowicz wraz z Gołubiewem uczestniczył w kongresie PAX Romana w Wiedniu.
Relacje o Jerzym Turowiczu
Marek Edelman i Paula Sawicka
Marek Edelman: Nie pamiętam, kiedy się poznaliśmy z Jerzym Turowiczem – jak można pamiętać takie rzeczy?! Chyba było to tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, bo wiem, że przy okazji jakiegoś spotkania powiedziałem Jerzemu, że „oni skręcą kark”, a on mi na to, że „to niemożliwe”. Paula Sawicka, z którą znamy się od 1982 roku, już
Jan Paweł Gawlik
„Tygodnik Powszechny” pojawił się w moim życiu dzięki temu, że opuszczając po wojnie rodzinny Lwów, w drodze do dużego majątku ziemskiego brata mojej matki pod Poznaniem, gdzie miałem pracować, zatrzymałem się u kuzyna mieszkającego w Krakowie, przy Placu Szczepańskim. Ten wyśmiał moje rolnicze plany i namówił do pozostania w mieście. Tak zrobiłem. Zapisałem się na
Alfred Gawroński
Moje kontakty z Jerzym Turowiczem były raczej sporadyczne, przynajmniej w Polsce. Spędzaliśmy ze sobą o wiele więcej czasu, przede wszystkim na dyskusjach, gdy Jerzy zatrzymywał się u mnie albo u mojej siostry, Wandy Gawrońskiej, podczas trwających wiele tygodni pobytów w Rzymie. Wtedy co wieczór spotykaliśmy się na rozmowach przy kolacji i winie. Między innymi radość
Anna Grocholska
Moja rodzina najprawdopodobniej poznała Jerzego Turowicza przez siostry franciszkanki z Lasek. Tam musieliśmy się zobaczyć po raz pierwszy, może nawet tuż po wojnie. Bliżej poznałam Jerzego dopiero w 1957 roku, kiedy powstawał w Warszawie Klub Inteligencji Katolickiej, w którym bardzo chciałam założyć sekcję charytatywną. Proszę sobie wyobrazić, że nie pozwolono na to! Od pomagania miało
Ludmiła i Stanisław Grygielowie
Stanisław: Kontakt z „Tygodnikiem Powszechnym” nawiązałem dzięki poznaniu pani Zofii Starowieyskiej-Morstinowej. Jej właśnie pokazałem dwa teksty, w 1959 i 1960 roku, które później ukazały się w piśmie kierowanym przez Jerzego Turowicza. Jego samego poznałem jednak dopiero po przyjściu do miesięcznika „Znak”, gdzie moją szefową była Hanna Malewska. Malewska i Turowicz prowadzili dwa, niezależne od siebie,
Justyna Guze
Miałam osiem lat, może więcej, gdy mama, Joanna Guze, po raz pierwszy zabrała mnie do Krakowa. Wizyta wiązała się ze zorganizowaniem w krakowskim Muzeum Narodowym pierwszej po wojnie wystawy malarstwa Olgi Boznańskiej[1]. Mama pisała recenzje do różnych pism społeczno-kulturalnych i chciała obejrzeć prezentację, by móc o wystawie napisać. Podczas jednej z następnych wizyt w tym
Józefa Hennelowa
Jest maj 1948 roku. Przychodzę na próbę – ma trwać trzy miesiące – do pracy w „Tygodniku Powszechnym” w charakterze adiustatorki i korektorki. Mam zastąpić Elwirę Szykowską – moją rówieśniczkę, podobnie jak ja pochodzącą z Wilna, wówczas już żonę Stanisława Stommy – która odchodzi na urlop macierzyński. Stach, który w okupowanym Wilnie uczył mnie niemieckiego,
Irena Jun
Mojemu mężowi najbardziej utkwiło w głowie jedno z naszych ostatnich spotkań z Jerzym Turowiczem. Był koniec lat 70., zobaczyliśmy się przypadkiem na Dworcu Centralnym w Warszawie po długim niewidzeniu się. Jerzy często bywał w stolicy, nigdy jednak nie miał czasu, by dotrzeć do nas na Prokuratorską na Ochocie. Był strasznie zajęty, bardziej poręcznie było mu
Uta Kalinowska
Dom na Lenartowicza to był dla mnie osobny świat – wyspa wolności w szarej, gomułkowskiej Polsce, której zresztą, właśnie za sprawą „oazy na Lenartowicza”, nie za dobrze dziś pamiętam. Może w kraju było siermiężnie, ale mnie zostało w pamięci co innego: pan Jerzy przy biurku, któremu pani Anna podaje po popołudniowej drzemce mocną kawę; „mała