Zofia Katarzyna Morstin

Mam dowód, i to na piśmie, że Jerzy Turowicz robił awantury.

Ludzie „Tygodnika” podczas pobytów w Warszawie zatrzymywali się u pani Anieli Urbanowiczowej przy Nowym Świecie. Klucze do jej mieszkania leżały w szufladzie biurka, przy którym pracowała pani Marysia Lachówna i ja. Pewnego dnia pan Jerzy poprosił o nie, otworzyłam więc szufladę, ale… kluczy nie było. Ktoś je zabrał i nie zdążył oddać. Pan Jerzy syknął nieprzyjemnie…

Czytaj dalej »Zofia Katarzyna Morstin

Tadeusz Mazowiecki

„Tygodnik Powszechny” czytałem chyba od pierwszego numeru, a jego naczelny, Jerzy Turowicz, postać już wówczas znana, niemal od zawsze był dla mnie kimś bardzo ważnym. Spotykałem go w różnych okolicznościach. Jednak osobista znajomość z Jerzym datuje się z okresu przed Październikiem ‘56, kiedy w sierpniu 1955 roku z grupą osób wyszliśmy z PAX-u[1], natomiast Jerzy Turowicz wraz z gronem swoich współpracowników czekali na możliwość odzyskania pisma, przejętego przez Stowarzyszenie PAX w czerwcu 1953 roku.

Czytaj dalej »Tadeusz Mazowiecki

Bronisław Mamoń

Poniższy tekst to fragment wspomnień napisanych w 2003 roku; autor zdołał je doprowadzić tylko do roku 1956. Fundacja Jerzego Turowicza dziękuje żonie autora – Helenie Styrnie-Mamoniowej – w której posiadaniu znajduje się całość wspomnień, za udostępnienie poniższych fragmentów i możliwość ich przedstawienia szerszemu gronu czytelników.

Czytaj dalej »Bronisław Mamoń

Ks. Łukasz Kamykowski

W kamienicy przy ulicy Sobieskiego w Krakowie, gdzie mieszkali rodzice i siostry pana Jerzego Turowicza, pojawiłem się mając trzy miesiące. Urodziłem się w rodzinnym mieszkaniu mamy przy ulicy Grodzkiej, a przy Sobieskiego, po sąsiedzku z rodzinnym domem Turowicza, było mieszkanie mojego dziadka ze strony taty. Zamieszkaliśmy w dwóch pokojach połączonych korytarzykiem bez okna, z którego zrobiona była kuchenka. Jak to zwykle bywało w kamienicach, wspólne z innymi współlokatorami były sanitariaty.

Czytaj dalej »Ks. Łukasz Kamykowski

ks. Mieczysław Maliński

W drugiej połowie lat 50. Anna i Jerzy Turowiczowie znaleźli się na mszy, jaką odprawiałem w kaplicy zdrojowej w Rabce. Kiedy już znaliśmy się osobiście, pani Anna przyznała mi się, że po mszy, lekko zaszokowana i sposobem jej odprawiania, i jednominutową homilią, zapytała Jerzego: „Co to było?”. On odpowiedział: „Maliński”.

„Tygodnik” czytałem od momentu jego pojawienia się. W drugiej połowie lat 40., gdy byłem jeszcze w seminarium, chciałem pójść na staż do redakcji przy Wiślnej i o mało nie wyleciałem za to z seminarium. Mimo, że wydawcą pisma była Kuria Książęco-Metropolitalna w Krakowie, powiedziano mi wprost: „Mieciu, ty się zastanów: chcesz być księdzem, czy dziennikarzem?”. Zdaniem moich seminaryjnych przełożonych tego nie dawało się pogodzić, a ks. Jan Piwowarczyk, redaktor z wieloletnim stażem, widać nie był dla nich przykładem na to, że takie połączenie jest jednak możliwe.

Czytaj dalej »ks. Mieczysław Maliński

Elżbieta Łubieńska

Drogi mojej rodziny i „Tygodnika Powszechnego”, a więc i Jerzego Turowicza, przecięły się w 1945 roku za sprawą siostry mamy, a mojej cioci, Marii Czapskiej[1], która przez kilka pierwszych miesięcy istnienia pisma była jego autorką i sekretarką. To dzięki niej dowiedziliśmy się, że istnieje taka osoba i takie pismo.

Maria, jak mi się wydaje, znalazła pracę w „Tygodniku” polecona przez Hannę Malewską, z którą się przyjaźniła. Jej praca w pierwszym zespole pisma trwała jednak krótko. W grudniu 1945 roku, dzięki pomocy człowieka o przezwisku „Biały”, który zajmował się przewożeniem ludzi przez tzw. zieloną granicę (sporo to kosztowało i było dosyć podejrzane, bo nie miał wpadek; być może opłacał się władzom, by te go nie zatrzymywały), ciocia Marynia wyjechała do Paryża, by spotkać się z bratem, wujem Józiem Czapskim. Byli ze sobą bardzo związani, a czasy zapowiadały się na tyle nieciekawie, że widać nie chcieli ryzykować dłuższej rozłąki niż sześć lat, jakie z racji wojny przeżyli z dala od siebie.

Czytaj dalej »Elżbieta Łubieńska

Nawojka Cieślińska-Lobkowicz

Jerzego Turowicza poznałam osobiście w okresie stanu wojennego (albo tuż po jego zniesieniu); w czasie specyficznym, także dlatego, że zbliżał ludzi różnych generacji i środowisk.

Byłam wtedy bez pracy, po tym jak wyrzucono mnie po 13 grudnia 1981 roku z pisma „Sztuka”, wręczając zakaz zatrudniania w wydawnictwach państwowego monopolisty Prasa–Książka–Ruch. W podziemnym „Tygodniku Mazowsze” wraz z Piotrkiem Pacewiczem prowadziłam archiwum gazety, nazwane Archiwum Czarnego Kruka. Kilka razy w tygodniu odbierałam materiały, jakie spływały z całej Polski do redakcji „TM”. Potem, wraz z Wojtkiem Cesarskim, z którym wcześniej robiłam zawieszone pismo „Sztuka”, oraz Anią i Zbyszkiem Morawskimi, porządkowaliśmy te materiały i katalogowaliśmy; opracowywaliśmy też różne kwerendy i analizy na prośbę redakcji „TM” i podziemnych władz Solidarności regionu Mazowsze.

Czytaj dalej »Nawojka Cieślińska-Lobkowicz

Janina Kraupe-Świderska

Poznałam Jerzego Turowicza podczas prób do okupacyjnego przedstawienia „Balladyny” w reżyserii Tadeusza Kantora.

Jerzy zagrał księcia Kirkora. Ja – Goplanę, ale – schowaną za łukiem stojącym na scenie (to był mój strój!) – nikt mnie nie widział; głos był zniekształcony – miał być przecież głosem bóstwa, a nie moim – mówiłam bowiem przez tubę do miednicy. Przemawiałam do Tadzia Brzozowskiego (malarza)[1], który w spektaklu był Grabcem. Ewa Siedlecka (graficzka) została matką Aliny i Balladyny. W postać Aliny wcieliła się Krystyna Zwolińska (historyk sztuki, wykładowca w łódzkiej szkole filmowej). Lila Krasicka (pianistka, aktorka teatru „Cricot 2”) była Balladyną. Marcin Wenzel (scenograf) – grał Filona; Pustelnika – Henryk Jasiecki, Chochlika – Anna Chwalibożanka, a Skierkę – Marta Stebnicka (aktorka, reżyserka teatralna).

Czytaj dalej »Janina Kraupe-Świderska

Anna Krasnowolska

Moja mama, Danuta z Wolskich Szczepańska (1924–2006), i jej brat Juliusz (1926–2001) jako dzieci i nastolatki mieszkali w Goszycach, majątku swojej ciotki – Zofii z Zawiszów Gąsiorowskiej-Kernowej (jej matka, Maria Zawiszyna, i dziadek mamy, Wacław Wolski, byli rodzeństwem). Zofia Kernowa zaprosiła do siebie moich dziadków, Juliusza i Stefanię Wolskich, gdy po ślubie, na skutek konfliktu rodzinnego, nie mieli gdzie się podziać i bardzo wiele im pomogła. Po przedwczesnej śmierci dziadka, w 1926 roku, babcia Stefania z dziećmi mieszkała w budynku szkolnym w Goszycach, a pod koniec życia, ciężko chora, w goszyckim dworze. Po jej śmierci we wrześniu 1939 roku moja mama i wuj znaleźli się pod opieką cioci Kernowej, którą dzieci z mojego pokolenia nazywały Babciozią (gdy byłam dzieckiem, zastępowała nam brakującą babcię ze strony mamy).

Czytaj dalej »Anna Krasnowolska